środa, 26 stycznia 2011

WCP On Tour - Darłówko 2010

Skorupa, Robert77, Olsen i Zygmunt (jeszcze nie WCPowicz) w jednym aucie oraz Royber i od Poznania Theo36 w drugim bolidzie. Prawie konwój. W takim składzie pojechaliśmy na podbój bałtyckich dorszy. Podróż, choć długa, bardzo przyjemna. Porozmawiać na wiele tematów w fajnym gronie to zawsze jest miłe. Zwłaszcza o wędkarstwie i sprawach WCP. Okazuje się, że mamy kilka pomysłów, ale o tym przy innej okazji. Darłówek przywitał nas kilka minut po pierwszej, tak więc nie mieliśmy sporo czasu na sen. Szybki rozpakunek i jazda do łóżek bo o 5:50 pobudka. Emocje dały znać o sobie wcześniej, niektórzy wstali przed budzikiem. 200 metrów dzielące nas od portu przebyliśmy prawie truchtem, podniecenie czuć było w powietrzu. Podział na łodzie taki sam jak w samochodach, z tym że Royber i Theo mieli jeszcze współpasażerów. Dokładnie o 7:00 rozsunął się most i ruszyliśmy. Nasze łódki oraz kilka innych. U wyjścia z portu kilkunastu amatorów połowu śledzi machało zawzięcie zestawami z tzw. choinkami. Coś tam łapali, ale nas interesowały dorsze. Patryk, nasz szyper, mówił że poprzedniego dnia ludzie połowili sporo. To działa na wyobraźnię i naturalnie wzmogło w nas emocje. Pierwszy postój na ponad dwudziestu metrach i pierwsze sztuki. Będzie dobrze, zacieramy ręce. Moje wyobrażenia o metodzie kolano-oko biorą w łeb. Nie jest to aż tak toporne jak słyszałem, ryby biorą przeważnie z opadu. Trzeba mieć się cały czas na baczności a nie tylko czekać na tępy opór przy podciąganiu.
Zmiana miejsca, płyniemy na głębszą wodę. Podczas tego przepływania sam Neptun poprosił mnie na rozmowę ;-) Muszę przyznać szczerze, że nieco się przed nim otworzyłem zadowolony Reszta kolegów zażyła jakieś magiczne pastylki przed wypłynięciem i nie była aż tak wylewna. Uznałem jednak że prawdziwy twardy WCPowicz nie bierze dopingu zadowolony Z mieszanymi uczuciami, podczas pobytu na drugiej miejscówce zapiąłem pierwszego w życiu dorsza. Była dokładnie 9:15. Cała reszta miała już na koncie po kilka rybek, ale i tak byłem chyba najszczęśliwszy. I tak zmieniając miejsca obławialiśmy głębiny. Nie łowiliśmy dużych sztuk, takie do 50 cm. Później okazało się że Royberowie połowili znacznie ciekawiej. Byli na głębszej wodzie (około 40m) i wyjęli kilka sześćdziesiątek i siedemdziesiątek. Fajnie. Ja osobiście dostałem lekcję pokory. 3 dorsze i choroba morska to cały mój dorobek. Nie jestem jednak zdruzgotany i choć fanem wędkarstwa morskiego raczej nie zostanę, z tej wyprawy przywiozłem pozytywne wspomnienia. Robert i Zygmunt też byli zadowoleni, Skorupa mniej ale On jest bardzo wymagający. Bardzo. I przebiegły zadowolony
Po powrocie do portu szybko na kwatery a tam toaleta, kolacja i... powrót. Nasza 4 do domu a Theo i Royber nad Zalewy Nadarzyckie. Respect. Tam też połowili jak słyszałem, szczupaki nie marudziły.

Podsumowując, zacytuję Skorupę: 36 godzin, 1200 km, 30 mil morskich i pełno wrażeń. Pozytywnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz